sobota, 11 października 2014

Witamy się dyniowo...

Jakiś czas temu narodził się w mej głowie pomysł na pamiętnik. Nie tam jakiś nadzwyczajny, ale taki o naszej codzienności, zwykły, w którym uwieczniać będę nasze dni poprzez słowo pisane oraz fotografię. Wstępny plan był taki, by pisać ze dwa, trzy razy w tygodniu przez okrągły rok, a potem wszystko to zebrać do kupy i zrobić książkę w kilku egzemplarzach, tylko dla najbliższej rodziny. Ot tak na pamiątkę, by mieć do czego wrócić za kilka, kilkanaście lat, kiedy dzieci będą większe, a nasze życie będzie wyglądało już inaczej. Później jednak pomyślałam sobie, że właściwie czemu by nie zrobić bloga. Jest już parę takich w sieci, ale ten będzie mój i o nas, dla nas i dla tych, którzy będą mieli ochotę zajrzeć, poczytać i pooglądać od czasu do czasu. Poza tym to niezła motywacja, by nie przestawać i być systematycznym.

Pomysły jak to pomysły, realizowane być muszą, inaczej się zmarnują i pozostanie tylko żal, że czegoś się nie zrobiło... W każdym bądź razie blog powstał i mam nadzieję, że istnieć będzie przez jakiś czas i co najważniejsze będzie tętnił życiem, bo w końcu o życiu będzie. Lecz by tak się stało, potrzebne są nie tylko teksty i zdjęcia, ale również czytelnicy i komentatorzy, dlatego gorąco zapraszam do lektury oraz komentowania tych bliskich i dalekich, a nawet tych, których wcale nie znamy. Liczymy na Was!!!



Na początek październikowe dyniobranie...

11 października 2014

Ta sobota zaczęła się jak każda co druga sobota... Pobudka rano, śniadanie, szykowanie Hani na balet. W ten weekend tata nie pracował, więc to on zabrał ją na zajęcia. Ja musiałam tylko zadbać o fryzurę małej baletnicy. Na szczęście ubiera się sama.
Zanim to jednak się stało smacznie sobie spałam, dopóki nie obudziło mnie głośne "łłłaaaaa" Szymona, chcącego przestraszyć swoją siostrę. Całe szczęście była to już odpowiednia pora by wstać.




Po powrocie taty i Hani z baletu ogarnął nas dyniowy szał. W planach mieliśmy wizytę na farmie. Wcześniej jednak dzieciaki dały upust swej kreatywności i stworzyły wizerunki dyń jakie miały zamiar znaleźć, a ja w tym czasie przygotowałam kalosze i ubrania przeciwdeszczowe, ponieważ prognoza pogody nie była zbyt optymistyczna.


Faktycznie można by powiedzieć, że aura nie sprzyjała, bo złapał nas deszcz, ale mieliśmy też słońce i tęczę i było naprawdę pięknie. Zebraliśmy parę dyń. Wybór był ogromny. Były i wielkie i maleńkie, w różnych kształtach i kolorach. Zmokliśmy i taplaliśmy się w błocie, ale przede wszystkim mieliśmy niezłą frajdę.
Po powrocie do domu i zjedzeniu ciepłej miski zupy na rozgrzanie Hania i Szymon domagali się, by zrobić jeden lampion już teraz. Z resztą Hania wpadła na pomysł, by Halloween trochę przyspieszyć, mówiąc: "Może dzisiaj zrobimy Halloween, bo już jest ciemno!". I jak tu dziecku odmówić... Tata wziął się do roboty i wyciął małe dzieło sztuki.
Oczywiście przy okazji zrobiłam mnóstwo zdjęć. Sami zobaczcie...



4 komentarze: